Tajemnice z muzealnej półki – kwiecień 2019

Muzeum. Przeszłość zamknięta, a może zaklęta w przedmiotach sprzed lat, jeszcze niedawno nowoczesnych i nieodzownych w a pracy a dziś nieco zapomnianych i zbędnych. Historia ludzkich losów. Szczęścia i smutku. Najczęściej codzienności. Na pozór prosta i zwyczajna a jednak niepowtarzalna, obfitująca w zaskakujące i niezwykłe epizody…

Sześćdziesiąt trzy dni spędził na dyżurze w Klinice Ortopedii dr Leon Birn. To rekordzista długości „dyżuru lekarskiego”, według nieoficjalnego i zapewne nie pełnego rankingu prowadzonego przez Muzeum GUMed. Doktor Leon Birn, urodził się w Wilnie. Tam ukończył Gimnazjum Uniwersytecie, a po wojnie Wydział Lekarski Akademii Lekarskiej w Gdańsku. Studentem pierwszego powojennego rocznika naszej Uczelni, wraz m.in. z prof. Mariuszem M. Żydowo, prof. Marią Kamińską, dr Zbigniewem Kamińskim, dr Ryszardem Znamierowskim. Po uzyskaniu dyplomu, do 1959 r. pracował w początkowo na Oddziale Chirurgii i Ortopedii Dziecięcej a później w Klinice Ortopedii AMG. Następnie aż do emerytury cale swe zawodowe życie spędził na Podkarpaciu, kierując oddziałem Ortopedycznym Szpitala Wojewódzkiego w Przemyślu.
W archiwum Muzeum GUMed znajduje się wywiad przeprowadzony z dr Leonem Birnem w marcu 2001 r. Poniżej przytaczamy jego fragment dotyczący pracy w latach pięćdziesiątych, realiów dyżurów ortopedycznych i początków nowoczesnej chirurgii dziecięcej. Doktor Leon Birn zmarł 14 marca 2019 r.

Warunki panujące w „17 –tce” nie należały do najlepszych. Dysponowaliśmy tylko jedną salą operacyjną, a w trzech salach chorych panował ogromny ścisk. Usytuowanie w niskim parterowym baraku miało jednak swoje zalety. Kiedy w trakcie dyżuru musieliśmy skorzystać z fachowych książek zamkniętych w gabinecie docenta Maciejewskiego, wystarczyło wejść przez lufcik do gabinetu. Najczęściej zadanie to przypadało mnie, podsadzanemu do okna przez Kazia Olszewskiego. Potem trzeba był raz jeszcze powtórzyć tę drogę by książkę odłożyć na swoje miejsce. Anegdotka ta również odzwierciedla panującego pomiędzy nami ducha współpracy i jedności. Z wielką radością przyjęliśmy zapowiedź przeniesienia Oddziału do wyremontowanych pomieszczeń Miejskiego Szpitala Powszechnego [dziś Szpital Copernicus – przyp. red.]. Niejeden z nas myślał wtedy: „nareszcie będziemy prawdziwą kliniką”. Nowe pomieszczenia objęliśmy w 1953 roku. Na miejscu zastaliśmy nieco nowych mebli i elementów wyposażenia, za mało jednak by wyposażyć cały oddział. Musieliśmy przetransportować część dobytku oddziału z „17-tki”. Wszyscy pracownicy oddziału zaangażowani byli w tę przeprowadzkę. Wykonywaliśmy zgodnie wszystkie prace: od sortowania i pakowania, przez załadunek na samochody, dozór transportu po rozładunek i zagospodarowanie nowych pomieszczeń. Wszystko to równocześnie z nieprzerwaną pracą Oddziału i dyżurami. Początkowo dyżurowaliśmy pojedynczo, ale nawał pracy i minimum obsady lekarskiej pozwoliło powiększyć obsadę dyżurową o drugą osobę. Codziennie pełniliśmy ostry dyżur chirurgiczny i ortopedyczny. Zdarzało się, szczególnie latem, kiedy wybrzeże dosłownie zalane było koloniami i obozami harcerskimi, iż musieliśmy w trakcie dokonać kilkunastu repozycji złamań oraz appendectomii. Złamania dotyczyły w większości kończyny górnej: nad i przez kłykciowe kości ramiennej, przedramienia a także podudzia i uda. Spotykaliśmy się ze złamaniami kręgosłupa, zwichnięciami stawu barkowego. Lekarz dyżurny musiał sam wykonać podstawowe badania laboratoryjne: morfologię, OB, badanie ogólne moczu, oznaczyć grupę krwi. Do czasu rozdzielenia się Kliniki Ortopedii i Oddziału Chirurgii Dziecięcej większość leczonych dzieci zgłaszała się z powodu rozmaitych chorób układu kostno-stawowego. Dominowała gruźlica. W dobie przed wprowadzeniem streptomycyny stanowiła ogromny problem. Pomimo przeprowadzania leczenia operacyjnego śmiertelność z jej powodu była przerażająco wysoka. Utkwił mi w pamięci widok tych dzieci. Wyniszczonych fizycznie bardzo słabych, mniejszych niż zdrowi rówieśnicy, ale niezwykle spostrzegawczych, inteligentnych, doskonale, często nad wiek mądrych. Dopiero masowe wprowadzenie streptomycyny i PAS-u w 1954 roku, pozwoliło zapanować nad gruźlicą. Na początku stosowania streptomycyny bakterie nie wytworzyły żadnej oporności. Niemal z dnia na dzień pacjenci nią leczeni dochodzili do siebie. Dużą grupę pacjentów stanowiły dzieci z wadami wrodzonymi stóp, kolan, bioder, kręgosłupa oraz kończyny górnej. Poza leczeniem operacyjnym wykonywano zabiegi rehabilitacyjne i usprawniające. Dotyczyło to również niezbyt licznej grupy dzieci po przebytych epidemiach choroby Heinego – Medina. Wśród zabiegów chirurgicznych dominowały plastyki podniebienia. A w trakcie dyżurów wspomniane już operacje z powodu ostrego zapalenia wyrostka robaczkowego, uwięźnięcia przepukliny. Ilość hospitalizowanych i operowanych noworodków i niemowląt stopniowo rosła. W tej grupie dzieci były przypadki przepukliny oponowo – rdzeniowej z wyciekiem płynu mózgowo – rdzeniowego, przepukliny pachwinowej uwięźniętej – stosowano przed zabiegiem próby leczenia zachowawczego: kąpiele w ciepłej wodzie, masaże brzuszka, oraz niekiedy wgłobienia jelita – leczone operacyjnie. Początkowo większość zabiegów u dzieci do 4 dnia życia przeprowadzaliśmy bez znieczulenia. Paląca potrzeba wprowadzenia anestezjologii i przeprowadzania zabiegów operacyjnych ze znieczuleniem spowodowała wytypowanie mnie na organizatora oddziałowej anestezji. W związku z tym wyjechałem na pierwszy w kraju kurs anestezjologiczny szkoleniowy organizowany w Warszawie przez twórcę tej specjalności w Polsce doktora Justynę. Po powrocie wykonałem pierwsze intubacje pacjentów Oddziału, stosowałem ograniczony jeszcze arsenał leków.

Na zdjęciach:
Leon Birn, jako student ALG, fotografię wykonał Leszek Portych, ówcześnie student ALG,
Widok Szpitala Wojewódzkiego im. M. Kopernika w 1994 r., fotografię wykonała Lidia Kowalska, okładka i 63 strona podręcznika Jana Eustachego Kossakowskiego „Wskazania do zabiegów operacyjnych u noworodków i niemowląt” z 1949 r. opisująca zabiegi u dzieci do 4 doby życia.
Kolejne wydanie podręcznika z 1953 r. nie zawiera już inkryminowanego akapitu. Na marginesie: ta książka to temat na zupełnie odrębną opowieść.

Dodaj komentarz